Pożegnanie na ekranie

"You Ain't Seen Nothing Yet!" to teatr w kinie. To gra dla gry, puste, choć nad wyraz eleganckie ćwiczenie stylistyczne.
To nadmuchany do granic możliwości i zakochany w sobie film. Skromnością bije już jego tytuł: "You Ain't Seen Nothing Yet!". Większość słów, które padają (a pada ich dużo) w nowym filmie Alaina Resnaisa, będą wykrzykiwane z podobną emfazą. Reżyser nie od dziś lubiący w kinie teatralną frazę tym razem serwuje ją zdecydowanie w nadmiarze. "You Ain't Seen Nothing Yet!" to teatr w kinie. Teatr zastygły w formie i martwy. To gra dla gry, puste, choć nad wyraz eleganckie ćwiczenie stylistyczne.

Pretekstem do rozpoczęcia przedstawienia jest śmierć uznanego dramaturga Antoine'a d'Anthaca. Według jego ostatniej woli, do jego domu przybywają przyjaciele – aktorzy, którzy na przestrzeni lat grali w spektaklu zmarłego "Eurydyka" (chodzi tu nie o klasyczną operę, ale o sztukę Jeana Anouilha, XX-wieczne przepisanie greckiego mitu). Rolę major domusa odgrywa Andrzej Seweryn. Wśród aktorów jest i Michel Piccoli, i Mathieu Amalric, i Sabine Azema (prywatnie żona Resnaisa), czyli śmietanka francuskiego aktorstwa. Występują pod swoimi nazwiskami. Seweryn z namaszczeniem wprowadza ich do dziwnego domu zmarłego – ni to do teatru, ni do kościoła. Jego przestrzeń jest nietypowo zbudowana: wielka, pustawa, jakby przypadkowo urządzona. Sama przypomina teatralną dekorację.

Aktorzy mają za zadanie obejrzeć i ocenić na ekranie telewizyjnym nowe wystawienie "Eurydyki", przygotowane przez młodych aktorów z niezależnej grupy teatralnej. Ten spektakl rozgrywa się w dekoracji industrialnej (w przeciwieństwie do wytapetowanego tła, na którym toczy się równorzędne przedstawienie w wykonaniu starszego pokolenia), wśród rozstawionych beczek i surowych ścian. Najwidoczniej w niektórych kręgach wciąż taka dekoracja uchodzi za cechę teatru awangardowego. Szybko starsi aktorzy siedzący przed telewizorem włączają się do gry, wtrącając kwestie. Najpierw je recytują, potem wczuwają się coraz bardziej, przenoszą myślami do dekoracji, w których grali "Eurydykę". Eurydyka również jest tutaj aktorką: podróżuje z trupą teatralną, kiedy na dworcu poznaje Orfeusza.

Opowieść otwiera się w opowieści, w opowieści. Lecz każda kolejna forma wydaje się coraz bardziej zbędna i jedynie ukrywa fakt, że pod spodem nic nie ma. Na pewno wiele osób zachwyci się filmem Resnaisa: znajdzie tu i przywołanie klasyki, i podręcznikową grę aktorów (tyle że z podręcznika sprzed co najmniej 20 lat do grania na scenie Comédie Française, a nie w kinie), i hołd dla sztuki. Niestety, składanie hołdu ma to do siebie, że zamienia kinowe przeżycie w nudną uroczystość ku czci. 90-letni Resnais sam sobie urządził pogrzeb w pięknym starym stylu: żegna się za pośrednictwem filmu z aktorami, tyle że widz po drugiej stronie ekranu jest na takim wydarzeniu zupełnie niepotrzebny.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones